Dożynki gminne i początek końca sezonu grillowego

Tak naprawdę to najpierw był grill, a dopiero potem dożynki, ale zacznę od końca.

Gminne dożynki w tym roku odbyły się w naszym sołectwie, czyli w Rdzawce. Gościliśmy także sołectwo Ponice i sołectwo Chabówka. Oczywiście to były pierwsze moje dożynki w tym miejscu: naprawdę nie pamiętam by coś takiego odbywało się tu, gdy byłam dzieckiem i przyjeżdżałam na wakacje. Tradycja to więc nowa, a i zaskakująca niezwykle, jeśli wziąć pod uwagę, że tylko Henio ma we wsi ciągnik i od czasu do czasu kosi. Reszta nic nie uprawia poza przydomowymi ogródkami (choć mogę się tu mylić - wieś nasza duża jest, a i ja nie znam prawie nikogo). Dziękowanie za plony jest jednak u nas nieco przesadzone :).

Ale wesoło było :). Lokalne kapele góralskie uprzyjemniały nam czas występami. Gospodynie z 3 sołectw karmiły domowymi przysmakami (darmowymi, więc ciężko było się dopchać :) - największa kolejka stała do straganu z Chabówki, mniemam więc, że tam karmią najlepiej w regionie... Poza tym piwo, wódka i mróz. Oraz straż z OSP Rdzawka, którą miałam przyjemność pierwszy raz zobaczyć z bliska i nieco się przeraziłam :).

Zaskoczyło nas, że ponad połowa gości przywdziała stroje góralskie. Ładnie to wyglądało i aż chciałoby się coś takiego oglądać na codzień. A. odmawia jednakże zakupu góralskich portek... Szkoda. Góralskich spodni nie przywdziewa też mój wujek, jedyny z naszej rodziny, który ciągle mówi gwarą, ale twierdzi, że góralem nie jest, a poza tym taki przyodziewek jest drogi, dlatego nigdy go nie kupił i nie kupi. Wujek ten, zwany przez nas wszystkich Chłopem, był prawdziwym powodem naszego pojawienia się na dożynkach. Otóż we wsi naszej działa chór Adoramus i Chłop tam śpiewa. To chór kościelny, a że my do kościoła nie chodzimy, specjalnie pojawiliśmy się na dożynkach razem (ja, A., Róża i tato), coby wujka posłuchać, jak śpiewa ludowe piosenki. Chłop oczywiście musiał nam się schować za najwyższą dziewczyną, ale dopadliśmy i jego z aparatem, co widać poniżej. Piknie śpiewoli, piknie.


A teraz o grillu i sezonie grillowym, który zaczął się u nas w maju. Aż wstyd mi, że wcześniej nic na ten temat nie napisałam, bo w tym roku grillowaliśmy dużo: w każdy weekend, a nawet i częściej. Grill to jednak impreza towarzyska, a mi głupio tak jakoś przy ludziach fotografować jedzenie :). Tym razem się przemogłam i napiszę choć trochę o tym, co na grillu przyrządzaliśmy.

Głównie jedliśmy wołowinę :). Kupujemy steki z udźca - argentyńskie lub polskie (tych jednak nigdy w sklepie, ale bezpośrednio u rzeźnika). Może to mało partyjotyczne, ale wołowina argentyńska jest nieporównywalnie lepsza (ale niestety dużo droższa), naprawdę warto jej spróbować lub kupić choć raz na specjalną okazję. I tutaj właśnie zaprezentuję nasz sposób na steki:
Najpierw mięso polewamy oliwą i posypujemy mieszanką grubo mielonych przypraw (suszony czosnek i cebula, pieprz, papryka, chilli), nie solimy (!), ponieważ wołowina od soli twardnieje (nie dajcie się też nabrać na sole zmiękczające). Następnie mięso można lekko rozbić, my używamy jednak specjalnego narzędzia, które przerywa włókna i jednocześnie wbija składniki marynaty w mięso; cały proces widać na zdjęciu poniżej.

Zamarynowane mięso wkładamy do lodówki na kilka godzin lub na całą noc, a następnie grillujemy. Sukces zależy tu od grilla. Używamy zwykłego, węglowego Webera z pokrywą, którego udaje się bardzo mocno rozgrzać. Temperatura wewnątrz grilla jest bardzo ważna, musi być bardzo wysoka, aby mięso szybko ścięło się na zewnątrz, szybko doszło w środku i pozostało soczyste, miękkie, a nie suche i gumowate :). Naczelnym grillmanem, jak na mężczyznę przystało, jest oczywiście A.

Steki grillujemy z pokrywą przez 3-5 minut z każdej strony, w zależności od pożądanego stopnia wysmażenia. Z uwagi na moją niedawną ciążę i obecne karmienie, steki w tym roku robiliśmy w wersji well done, w przyszłym sezonie na pewno będą dużo bardziej krwiste.

Na zdjęciach powyżej widać też mój ukochany Naan, upieczony w piekarniku i podgrzany na grillu, przez co zyskał nieco drzewnego aromatu, co bardzo mu służy.

W tym roku grillowaliśmy także pstrągi, łososie i jednego jesiotra, a także boczek, kurczaka i mnóstwo kiełbasy. Może zdążę jeszcze coś wam zaprezentować we wrześniu, chociaż wieczory są już bardzo zimne i wiem, że to już koniec naszych późnych kolacji na zewnątrz :(.

A na deser grillowany banan :).

Smacznego!

Ps. Ponieważ okazało się, że Chłop zdążył zgromadzić już mały fanclub, dla wszystkich zainteresowanych wrzucam także krótki filmik prezentujący jego poczynania wokalne (jakość kiepska, aparatowa, ale co nieco słychać :).


7 komentarze:

Buziaczek pisze...

Mniam. Smakowicie to wszystko wyglada. Musze spróbowac z tym miesem :)))

iwoni pisze...

Szkoda,że nie wspomnieliście o wspaniałych gościach z Warszawy na tym grillu,a także o Janie który pomógł nam strawic tony wołowiny argentyńskiej....świetne zdjęcia z dożynek-za wcześnie wyjechaliśmy...

dorota20w pisze...

fajna impreza i świetne zdjęcia !

Arvén pisze...

A ja nawet jeden jedyny raz w tym sezonie nie grillowałam...naprawdę! Brak swojego miejsca na świeżym powietrzu demotywuje...
Zazdroszczę...najbardziej to tego grillowanego banana! ;_;

Iv pisze...

iwoni: kto Jasia pił to pił :(

Anonimowy pisze...

1.dożynkowa tradycja w Rdzawce, to żadna nowość,

2. co najmniej w co 3 gospodarstwie jest ciągnik

2a, bardzo krzywdząca jest opinia, że poza przydomowymi ogródkami, nic więcej się tutaj nie uprawia,

3. widać, że autorka zna tylko górną część Rdzawki, więc pewnie myśli, że "Rdzowka to ino telo co przy zokopiance"

4. budujący szacunek dla wujka, akurat A. vel Chłop jest bardzo lubianą osobą jeśli nie przez wszystkich, to przez zdecydowaną większość

5. stroje góralskie są naszym powodem do dumy i symbolem przywiązania do ziemi i tradycji góralskiej, nie chodzimy w nich na co dzień bo zbyt je cenimy i wkładamy tylko na najważniejsze święta, ale nie wiem czy dyletant to zrozumie?

autorka jest niedoinformowana, a skoro nie przebywa tu na co dzień a jedynie od czasu do czasu na wakacjach, to niech się nie wypowiada na tematy o których nie ma zielonego pojęcia, bo jest niesprawiedliwa, a jeśli żartobliwo-obraźliwy tekścik miał zapewnić autorce wątpliwą popularność to równie dobrze niech sobie pisze o Papui- Nowej Gwinei, bo zapewne ma takie samo pojęcie o tym miejscu jak o Rdzawce

Iv pisze...

Szanowny Anonimowy, mam przyjemność przebywać (rzeczywiście nie mieszkać) w Rdzawce od 32 lat. I rzeczywiście nie znam jej całej. Ale widzę jak się zmieniła. Spojrzenie na siebie żartobliwie i z dystansu też się czasem przydaje. Mój tekst nie obraża, co więcej wydaje mi się, że wręcz zachęca do odwiedzin tego miejsca, którego raczej nikt z sam siebie poznać by nie pragnął. Znalazł Pan/i w tym tekście tylko to co chciał znaleźć.

Blog Widget by LinkWithin