Panna Cotta i kilka newsów z ostatnich tygodni

Z wszystkich waszych propozycji niezwykle subiektywnie wybrałam to na co akurat miałam ochotę. Zaczynając od końca: zdecydowałam się na panna cottę z sosem śliwkowym, jak radziła Evitaa. Przyrządziłam klasyczną (im jestem starsza tym bardziej lubię smak śmietany), z nutą czekolady i sosem śliwkowym (chciałam dodać do niego śliwowicy, ale ktoś mi wypił podstępnie chyba, bo znaleźć nie mogę). Inspirowałam się przepisem Asi z Kwestii Smaku.

Zrobiłam też Sloppy Joe (nagroda pojedzie do zauberi), na które od dawna miałam ochotę. Przepis czeka w kolejce do opublikowania.

Jeśli chodzi o pieczywo chciałam upiec bułki kukiełki, które bardzo lubię (propozycja Katarynki), ale niestety nie znalazłam przepisu. Poszperam jeszcze. Może ktoś mi go podeśle?

Wszystkim wygranym gratuluje (odezwę się do Was mejlowo), pozostałych przepraszam, że akurat na ich propozycje nie miałam w danej chwili ochoty. A deser przedstawiam poniżej.


WANILIOWA PANNA COTTA Z SIEKANĄ CZEKOLADĄ I SOSEM ŚLIWKOWYM
6 porcji

panna cotta
3 łyżeczki żelatyny w proszku
1 laska wanilii lub 2 łyżeczki ekstraktu z wanilii
250 ml płynnej śmietanki 30%
250 ml pełnego mleka
80 g cukru
1 łyżka rumu
50g gorzkiej czekolady, drobno posiekanej
sos śliwkowy
500g śliwek
kilka łyżek wody
2-3 łyżki brązowego cukru
1/4 łyżeczki cynamonu
ziarenka z małego kawałka wanilii

panna cotta
Żelatynę zalej 3 łyżkami zimnej wody i odstaw na 5 minut. Laskę wanilii przepołów wzdłuż na pół i wyskrob ziarenka.

Do rondelka wlej śmietankę i mleko, dodaj cukier, ziarenka wanilii i przepołowioną laskę lub ekstrakt z wanilii. Mieszając podgrzewaj, aż cukier się rozpuści, a płyn niemalże osiągnie temperaturę wrzenia. Zdejmij z ognia, przelej przez drobne sitko, po czym dodaj namoczoną żelatynę i mieszaj energicznie przez około minutę, aż cała żelatyna się rozpuści. Dodaj rum i odstaw do całkowitego wystudzenia.

Gdy całość ostygnie wrzuć drobno posiekaną czekoladę, wymieszaj, po czym wlej mieszankę do 6 foremek lub małych szklanek. Całość przykryj folią spożywczą i wstaw do lodówki na minimum 4 godziny, a najlepiej na całą noc.

sos śliwkowy
Śliwki wypestkuj, pokrój w grube plasterki, wrzuć do rondla. Dodaj kilka łyżek wody, cukier, cynamon i wanilię, wymieszaj. Gotuj przez kilka minut, aż owoce zmiękną i zaczną rozpadać się (konsystencja powinna dalej być mocno wodnista, nie gotuj długo, żeby nie zrobić dżemu ;). Całość przetrzyj przez sitko. Podawaj na ciepło lub zimno (sos także można przygotować dzień wcześniej).

Aby było jeszcze bardziej jesiennie całość można posypać karmelizowanymi orzechami włoskimi. Ja niestety zapomniałam kupić, a więc i nie skarmelizowałam.


A teraz kilka newsów dla znajomych i rodziny oraz innych zainteresowanych. Ostatnie tygodnie poza aklimatyzacją, ogromem pracy i nieustannym bieganiem za maluszkiem schodziły nam na niekończących się poprawkach i poprawkach po poprawkach. Naprawdę nie wiem czy jest w tym domu cokolwiek, co zostało zrobione dobrze i czego nie trzeba nieustannie poprawiać. Przechodzimy dramaty: wodny, okienny, pleśni, zaginionych w środku ściany peszli (wyobraźcie sobie to kucie :), przewierconych przewodów elektrycznych i wiele, wiele innych. Bardziej zrezygnowani i zniechęceni nie możemy już być. Stopniowo musi być więc coraz lepiej. Staram się zachować optymizm.

Poza tym miałam urodziny. 31. Obeszło się bez większej depresji. Nie to co rok temu. A. z tej okazji zafundował mi 3-dniowe wakacje w Kielcach (tak, tak, wiem jak to brzmi :). Nie było źle. Pierwszy raz od dawna byłam w kinie i chociaż entuzjastycznie oceniany film Woody Allena znudził mnie kompletnie, to i tak było fajnie. Kupiłam sobie spodnie, sweter i torebkę, poszłam na masaż, poczytałam. Odpoczęłam i stwierdziłam, że to stanowczo za krótko. Jadłam tam świetny deser (czekoladowe millefleur z musem czekoladowym i galaretką śliwkową), który mam nadzieję wkrótce zrobić i dla Was.

Poza tym byliśmy we Wrocławiu popatrzeć jak walczy Adamek. Tak jak i u pozostałych 40 tysięcy zgromadzonych na stadionie gdzieś tam tliła się w nas nadzieja. Pierwsze sekundy jednak rozwiały ją szybko. Wygrał niezaprzeczalnie lepszy. Po skończonej walce ludzie gwizdali. Było mi wstyd. Wyszliśmy. A potem czekaliśmy godzinę na autobus. Ten wyjazd czegoś mnie nauczył. Ale zatrzymam to dla siebie.

Więcej nie pamiętam, choć pewnie działo się coś jeszcze. Dużo pracujemy. Bardzo dużo pracujemy. Znaleźliśmy świetną opiekunkę do dziecka. Stwierdziliśmy, że póki co (póki długie co) jeden maluszek nam wystarczy, zwyciężył egoizm. Kupiłam piękny holenderski rower. I martwię się o psa, który w nowym domu jest bardzo nieszczęśliwy. Gdy przypomnę sobie coś jeszcze na pewno napiszę :). A w tą niedzielę możecie mnie i całą moją rodzinę spotkać na warszawskim Służewcu.

Smacznego!

8 komentarze:

aga pisze...

mmm... pycha:)

kathleene pisze...

Jestem ciekawska więc najbardziej mnie zainteresowała ostatnia część tekstu, ta osobista. Sporo piszesz o różnych zmartwieniach ale tak naprawdę bije z nich, że jesteś szczęśliwa :) Mówienie o szczegółach dnia codziennego z taką czułością totalnie mnie rozkleiło. Pies się przyzwyczai ale musi mieć na to czas, jak wszyscy, a on (ona?;) przecież nie umie uśmiechać się na zawołanie i powiedzieć, że wszystko będzie dobrze, mimo, że na pewno będzie :) Mój kot, w tamtym roku, kilkanaście dni był nieszczęśliwy tylko dlatego, że dziadek budował przy domu pod naszym balkonem drewnianą altankę. Dużo wiercił, ciął i stukał a potem stanęło wielkie kwadratowe i czerwone z wierzchu coś. Kotu był tak smutny, że myśleliśmy nawet przez jakiś czas, że zachorował na coś poważnego. Potem zrozumieliśmy, że on przecież woli jak nic nie warczy i dodatkowo uwielbiał siedzieć na swoim balkonie a tu żadna z tych rzeczy nagle niemożliwa. Pewnego dnia zaryzykował i wszedł na nową budę i teraz ma przedłużenie swojego ulubionego balkonu :) Zwierzaki są cudowne i na pewno są szczęśliwe kiedy mają obok siebie kochających je ludzi :)
PS. Wszystkiego najcudowniejszego z okazji urodzin :) (Urszula i ktoś tam jeszcze twierdzi, że czas między 30 a 40 powinni przedłużyć, bo to najlepszy okres w życiu.
PS.2 Holenderski Johnny Loco? :)

Gosia pisze...

Deserek wspaniale wyglada :)
Wszystkiego najlepszego pourodzinowo :)Piesek sie z czasem zaaklimatyzuje, wazne,ze ma Was :) a holenderka mi sie marzy....moze na wiosne,bo juz pora rower wymienic,wiec bedzie okazja :)
Co do wygwizdywania na stadionie po tego typu walce, to zawsze mi wstyd,ze jestem Polka-naprawde....czy ludzie nie moga docenic staran tego slabszego i przewagi tego lepszego??? to jest SPORT!! i te niesportowe zachowania zawsze mnie draznily.... :/

Maggie pisze...

Walke Adamka tez ogladalam i choc juz po pierwszej rundzie wiedzialam, ze raczej nic z tego nie bedzie, bylam dumna z jego niezwyklej woli walki.
A urodziny trzeba swietowac, to zaden powod do depresji - w koncu wiek to tylko liczba :)

zauberi pisze...

dziękuję za nagrodę :)

gruszka z fartuszka pisze...

wspaniały deserek :) ehh, rozmarzyłam się :)

Iv pisze...

kathleene piszę o zmartwieniach bo jestem typem "narzekacza", ale właściwie nie jest źle, choć staram się dążyć do jeszcze lepszego :). Rower kupiłam Batavusa, niestety okazało się, że wrzesień to już koniec wyprzedaży i wybór miałam bardzo mały. Ale ładny jest, chociaż nie żółty, a o takim marzyłam.

maggie dobra, dobra. U mnie urodziny to prawie zawsze powód do depresji. W tym roku przeszło bez większych spazmów, ochów i achów jednak. Może to też objaw starzenia się.

Eff pisze...

Ale pyszna uczta z tych pomysłów powstała :) cieszę się z nagrody :)
Psu życzę, żeby się zaaklimatyzował. Tobie wiele słońca, żebyś mogła wypróbować rower i żeby trochę energii przybyło :)

Blog Widget by LinkWithin