Sernik potrójnie czekoladowy

Dzisiejszym postem dołączam się do zachwytów nad sernikiem Agnieszki z trzema czekoladami. Zrobiłam go szybko i spontanicznie w nieco większej tortownicy (26cm - ta u mnie jest po prostu najszczelniesza :) i też się udało. Smakuje wspaniale. Nie jest zbyt słodki i choć mocno czekoladowy to w smaku nie czuje się przesady. Polecam! Uwaga: wymaga dużej ilości misek! :)


SERNIK POTRÓJNIE CZEKOLADOWY
tortownica 23-26 cm

spód
150g czekoladowych herbatników
- użyłam zwykłych Digestive
50g roztopionego masła
masa serowa
1 kg gęstego serka homogenizowanego typu quark (20% tłuszczu)
- u mnie sernikowo-kanapkowy Wieluń
150g cukru
25g skrobi kukurydzianej - zastąpiłam mąką ziemniaczaną (też skrobia)
4 jajka
150ml kwaśnej śmietany (20% tłuszczu)
- 18% Zott
1 łyżka ekstraktu z wanilii
100g gorzkiej czekolady
100g mlecznej czekolady
100g białej czekolady
4 łyżki słodkiej śmietanki (minimum 15% tłuszczu) - użyłam śmietanki 30%

Piekarnik rozgrzej do 180 stopni.

spód
Ciastka zmiksuj z masłem w malakserze i otrzymaną masą wyłóż spód tortownicy (ubij dłonią lub dnem szklanki). Podpiecz przez 10-12 minut.

masa serowa
Ser ubij z cukrem i skrobią do uzyskania gładkiej masy. Ciągle miksując pojedynczo wbijaj jajka, po czym dodaj kwaśną śmietanę i ekstrakt waniliowy. Krótko wymieszaj - tylko do połączenia składników.

W 3 miskach roztop 3 rodzaje czekolad z dodatkiem śmietanki, zaczynając od białej, potem mlecznej i na końcu gorzkiej (do białej i mlecznej dodaj po 1 łyżce śmietanki, natomiast do gorzkiej czekolady 2 łyżki). Można to zrobić w kąpieli wodnej lub w mikrofalówce. Do każdej z czekolad, po lekkim ich wystudzeniu, dodaj około 1/3 masy serowej (nieco ponad 500g masy serowej na każdą porcję) i intensywnie wymieszaj trzepaczką do piany, aż do połączenia składników (ja robiłam to mikserem).

Na wystudzony spód wylej białą warstwę, następnie łyżką bardzo ostrożnie i równomiernie nałóż masę z mlecznej czekolady, a na samych wierzchu w taki sam sposób rozprowadź masę z gorzkiej czekolady.

Piecz przez 15 minut w 180 stopniach, a następnie przez 1 godzinę w 160 stopniach. Masa serowa powinna by ścięta (sztywna wzdłuż brzegów) i lekko wilgotna w środku ciasta. Zostaw sernik do wystudzenia w minimalnie uchylonym piekarniku (np. robiąc szczelinę wsuwając trzonek drewnianej łyżki w drzwiczki). Całkowicie ostudzony przełóż do lodówki na całą noc.

Ja swój przed podaniem posypałam dodatkowo kakao.

Smacznego!

Chleb na mieszanych zaczynach - WP #65 i #68

Kolejną, jak i dziwnym trafem zaległą propozycją w Weekendowej Piekarni, był chleb Hamelmana na dwóch zaczynach. Pojawił się on w edycji 65, której gospodarzem była margot, jak i obecnej - 68, u Patrycji. Postanowiłam wykorzystać więc tą okazję i nadrobić zaległości. Zakwas ostatnio nie strajkuje, piekarnik dobrze się rozgrzewa: od dłuższego czasu jest więc to pierwszy bochenek zakwasowy, który mi wyszedł. Jego niesamowitym plusem jest krótki czas wyrabiania ciasta, ponieważ kilkunastominutowego zagniatania niesamowicie wręcz nie lubię.

Upiekłam z połowy przepisu i już żałuję, że jednak nie dwa bochenki (pół od razu zjadłam). Chleb pszenny, mocno tradycyjny, o chrupiącej skórce. Trochę za bardzo mi się przypiekł, ponieważ zapomniałam, że jest w piekarniku :). Polecam!

CHLEB NA MIESZANYCH ZACZYNACH
2 bochenki
Jeffrey Hamelman

zaczyn pszenny (płynny)
80g mąki pszennej chlebowej
100g wody
1 łyżka aktywnego zakwasu żytniego
zaczyn żytni (sztywny)
80g mąki żytniej razowej
- użyłam żytniej chlebowej typ 720
66g wody
1 łyżeczka aktywnego zakwasu żytniego
ciasto właściwe
760g mąki pszennej chlebowej
80g mąki pszennej pełnoziarnistej - użyłam żytniej chlebowej typ 720
514g wody
1 łyżka soli morskiej lub grubej kamiennej utłuczonej w moździerzu
cały zaczyn pszenny płynny (minus 1 łyżka)
cały zaczyn żytni sztywny (minus 1 łyżeczka)

zaczyn pszenny
Wszystkie składniki dokładnie wymieszaj, przykryj szczelnie folią i zostaw w temperaturze pokojowej na około 12 godzin.

zaczyn żytni

Wszystkie składniki dokładnie wymieszaj, wierzch posyp odrobiną mąki żytniej, przykryj szczelnie folią i zostaw w temperaturze pokojowej na 12-16 godzin lub do momentu, aż zaczyn się podniesie, ale nie opadnie.

ciasto właściwe
Rozdrobnij zaczyn żytni, dodaj pszenny i dokładnie wymieszaj z wodą. Dodaj resztę składników oprócz soli, dokładnie wymieszaj, miskę szczelnie przykryj i odstaw w temperaturze pokojowej na 60min (autoliza). Następnie ciasto posyp solą, wymieszaj (będzie lekko klejące), wyłóż je na posypany mąką blat i szybko zagnieć, aż będzie gładkie i elastyczne (6 minut ręcznie lub mikserem na pierwszym biegu przez 1,5-2 minuty). Przełóż do miski, szczelnie przykryj i zostaw w temperaturze pokojowej na 2 i 1/2 godziny. Ciasto składaj dwukrotnie, co 50 minut.
Następnie ciasto wyjmij na lekko omączony blat, delikatnie odgazuj i podziel na 2 części. Uformuj bochenki i przełóż je do wysypanych mąką koszyków (kosze dla pewności można wyłożyć cienką ściereczką wysypaną mąką). Ostaw na 2-2,5 godziny w temperaturze 22-25 stopni lub na 12-18 godzin w temperaturze około 5 stopni (czyli w lodówce :); wtedy też trzeba każdy koszyk z chlebem umieścić w foliowej torebce i szczelnie ją zawiązać).

Piecz na kamieniu z parą w temperaturze 240 stopni przez 40-45 minut (kamień nie jest konieczny - chleb można piec na bardzo rozgrzanej blasze czyli takiej, która stoi w piekarniku od początku jego nagrzewania). Jeśli chleb zacznie się zbytnio przypiekać, zmniejsz temperaturę do 210 stopni po 25-30 minutach pieczenia. Studź na kratce.

Smacznego!

Mangoes & Curry Leaves by Jeffrey Alford i Naomi Duguid

Dziś o kolejnej książce, która wspaniale odnalazła się w mojej kulinarnej bibliotece: Mangoes & Curry Leaves: Culinary Travels Through the Great Subcontinent autorstwa Jeffrey'a Alforda i Naomi Duguid. Gotowałam z niej przez cały tydzień i jestem zachwycona. Do zakupu zachęcił mnie program Półka z książkami obejrzany jakiś czas temu w kuchni.tv. I nie żałuje. To chyba najlepsza książka o kuchni indyjskiej (w znośnej wersji, czyli do zrobienia samodzielnie w domu) z jaką do tej pory się spotkałam. Każdy przepis wyszedł i wspaniale smakował, większość składników udało się zdobyć bez większych problemów. Na pewno będę do niej wracać bardzo, ale to bardzo często.

kilka słów o autorach
Podróżnicy, pisarze, fotografowie, kucharze - Jeffrey Alford i Naomi Duguid spędzili trzy dekady odkrywając niezwykłe bogactwo i różnorodność lokalnych i regionalnych kuchni Azji. Pracują razem odkąd poznali się w Tybecie w 1985 roku, a ich wspólnym celem jest odnalezienie znaczenia tych podstawowych, codziennych, domowych posiłków w ich kulturowym kontekście. Ich podróże (kilka miesięcy w roku) i poszukiwania skupiają się głównie na kontynencie azjatyckim. Ich cztery poprzednie książki kucharskie: Flatbreads and Flavors: A Baker's Atlas (1995), Seductions of Rice (1998), Hot Sour Salty Sweet: A Culinary Journey through Southeast Asia (2000) oraz HomeBaking: The Artful Mix of Flour and Tradition Around the World (2003), zdobyły wiele nagród. Mangos & curry leaves jest ich piątą wspólną publikacją, a ostatnio wydali także Beyond the Great Wall: Recipes & Travels in the Other China.
Jeffrey i Naomi współpracują z wieloma czasopismami kulinarnymi (m.in. Saveur, Food & Wine, Food Arts, Gourmet). Mieszkają w Toronto.

kilka słów o książce
W Mangoes and curry leaves autorzy zabierają nas w podróż do Bangladeszu, Indii, Nepalu, Pakistanu i Sri Lanki. Jeffrey i Naomi osiągnęli doskonałość w ukazaniu wyjątkowości tych poszczególnych krajów: Pakistanu i jego kuchni inspirowanej zmiennym klimatem; izolowanego Nepalu i jego mieszkańców potrafiących wyczarować cuda z tak podstawowych produktów jak proso i soczewica; Bhutanu, gdzie mięso, warzywa i świeży ser często podaje się w postaci pikantnych gulaszy; Bangladeszu, w którym serwuje się kilkudaniowe posiłki; Sri Lanki pełnej tropikalnych owoców i warzyw.
Tak, jak i Europa, subkontynent indyjski jest miejscem, w którym całkowicie odmienne tradycje kulinarne niemalże się stykają. I tak kuchnia Bangladeszu jest tak różna od kuchni południowych Indii, jak dania marokańskie od greckich. W ponad 150 przepisach autorzy zachwycają nas niuansami kulinarnymi tych sąsiadujących ze sobą krajów, na ponad 200 zdjęciach uchwycają tajemniczość i piękno wielu egzotycznych miejsc, a w ponad 40 esejach opisują ten niezwykły rejon świata. To książka zarówno do gotowania, oglądania, jak i do czytania.

kilka słów o przepisach
Przepisy w książce zostały podzielone według następujących kategorii:
- czatni, salsy, sambole (14 przepisów)
- sałatki, świeże i gotowane (14 przepisów)
- ryż (16 przepisów)
- pieczywo (14 przepisów)
- warzywa (23 przepisy)
- soczewica (10 przepisów)
- ryby i owoce morza (9 przepisów)
- kurczak i jajka (10 przepisów)
- jagnięcina, wołowina i wieprzowina (11 przepisów)
- jedzenie uliczne, przekąski i napoje (15 przepisów)
- słodycze (11 przepisów)
- spiżarnia (10 przepisów)
Tylko niektóre z nich opatrzone są zdjęciami. Każdy przepis poprzedzony jest komentarzem autorów, opisującym pochodzenie, rejon i ich pierwsze spotkanie z daną potrawą. Często podano też substytuty egzotycznych i trudno dostępnych poza subkontynentem składników. Na końcu książki znajduje się dość obszerny słowniczek.


przepisy już wypróbowane
dhal z mleczkiem kokosowym, mizeria lankijska, bananowe lassi, koat pitha, samosy, ryż po lankijsku, naan, curry białe z krewetek, malpuas, biryani, cachoombar, chapatis

A teraz pytanie i niespodzianka: tak się dziwnie złożyło, że mam jeszcze jeden, nowy, zafoliowany egzemplarz tej książki (o backorderach w amazonie i tym, że przez nie czasem zamawiam coś dwukrotnie mogłabym dużo pisać). Chętnie ją oddam w dobre i zainteresowane kuchnią indyjską ręce. Nie mam jednak pomysłu na konkurs. Pomożecie?

Mangoes & Curry Leaves: Culinary Travels Through the Great Subcontinent by Jeffrey Alford & Naomi Duguid. Artisan 2005. 381 stron. Cena w amazon.co.uk - 18,75Ł (twarda oprawa) plus koszty przesyłki.

Samosy

W kuchni indyjskiej wielbię dwie rzeczy, które mogłabym jeść codziennie i do końca życia: naan na tysiąc sposobów oraz samosy właśnie. Niestety w Krakowie, według mojej opinii, nie ma ani jednej przyzwoitej (nawet przyzwoitej!) restauracji indyjskiej. Kiedyś na ul. Szpitalnej istniał polsko-indyjski (prowadzony przez takie właśnie mieszane małżeństwo) twór o nazwie Kuchnie Świata (a może Dookoła Świata? ktoś pamięta?). Uwielbiałam tą knajpę i jej piec tandoori :). Niestety upadła (a może przeniosła się do innego miasta?), choć myślę, że na własne życzenie: zaczynali od potraw wegetariańskich i główne indyjskich (choć menu zmieniało się bardzo często), później nie wiedzieć czemu dołożono sushi, a na końcu dania z kurczakiem - i powstało takie nie wiadomo co... i przestało istnieć. A szkoda. Naan nadziewany curry z kalafiora śni mi się do dziś :(. W każdym razie: pozostaje gotować samemu i wszędzie poza własnym miastem polować na indyjskie restauracje. Od dziś samosy robię więc sama. I Wam też polecam.

Poniższy przepis, kolejny z książki Mangoes and curry leaves, kończy mój tydzień indyjski, choć wiele jeszcze chciałabym ugotować. Ale Wielkanoc, wiosna, nowalijki, wiele rzeczy do wypróbowania... Od czasu do czasu pomęczę Was jednak jeszcze potrawami z rejonu (może w niedzielę uda się zrobić naan :), a jutro napiszę też parę słów o książce.

SAMOSY
16 sztuk

ciasto
1 szklanka (140g) mąki pszennej - moje ciasto zbytnio się kleiło, dodałam 50g więcej
1/2 łyżeczki soli
1 łyżeczka nasion kopru włoskiego
2 łyżki oleju roślinnego lub oleju z surowego sezamu
niecała 1/2 szklanki ciepłej wody
nadzienie
500g ziemniaków
2 łyżki oleju roślinnego
1/2 łyżeczki czarnej gorczycy - użyłam zwykłej
1/2 łyżeczki kurkumy
2 łyżki (3-5 ząbków) rozgniecionego czosnku
1 szklanka (z 1 dość dużej) drobno posiekanej cebuli - u mnie czerwona
2 zielone papryczki chili - dostałam tylko czerwone, użyłam 1 sztuki
1/4 łyżeczki pieprzu kajeńskiego (opcjonalnie)
1 łyżeczka soli
(lub soli do smaku)
1/4 szklanki posiekanej kolendry, mięty lub pietruszki (opcjonalnie)
1 szklanka świeżego lub mrożonego groszku (opcjonalnie) - u mnie brak
dodatkowo: mąka do podsypywania, olej z orzeszków ziemnych do głębokiego smażenia

ciasto
Mąkę (zacznij od 1 szklanki, resztę mąki dodawaj w miarę zagniatania) wymieszaj z solą i nasionami kopru włoskiego. Dodaj olej, zamieszaj, następnie wlej wodę, ponownie wymieszaj i przełóż na blat. Wyrabiaj przez 5 minut, aż ciasto będzie gładkie. Przygotowane ciasto zawiń w folię spożywczą i odstaw na minumum 30 minut (maksymalnie 3 godziny). W międzyczasie przygotuj nadzienie.

nadzienie
Ziemniaki umyj i umieść w garnku z zimną wodą, doprowadź do wrzenia i gotuj (nieobrane) do miękkości. Odcedź, włóż z powrotem do garnka, szczelnie przykryj i odstaw na 20 minut. Ostudzone ziemniaki obierz ze skórki, rozgnieć widelcem lub praską (niektóre odmiany ziemniaków, te mniej mączne, łatwiej po prostu pokroić w drobną kostkę). Odstaw.
W rondlu o grubym dnie rozgrzej olej. Wrzuć gorczycę i smaż przez 20 sekund (uwaga może pryskać!), zmniejsz ogień do średniego, dodaj kurkumę i czosnek, smaż przez kolejne 30 sekund. Dodaj cebulę i smaż do miękkości. Na końcu wrzuć chilli i pieprz kajeński (opcjonalnie), dodaj ziemniaki i podgrzewaj ciągle mieszając, aż wszystkie smaki połączą się, a chilli zmięknie. Jeśli chcesz użyć groszku - dodaj go na samym końcu (na 2 minuty przed końcem smażenia). Gotowe nadzienie przełóż do miski i odstaw do ostygnięcia. Chłodne dopraw solą i jeśli używasz, wmieszaj zioła.

Przygotuj sobie miseczkę z woda. Ciasto podziel na 2 części. Każdą połowę podziel na 4, a następnie na 8 kawałków (najłatwiej to zrobić formując z ciasta wałek). Każdy skrawek ciasta cienko rozwałkuj w owalny kształt (podsypując mąką wedle potrzeby). Ciasto powinno być elastyczne i łatwo rozciągać się. Brzegi zwilż wodą. Na środku szczodrze ułóż łyżkę ostudzonego nadzienia, boki ciasta złóż (ja składam jak sakiewkę, sklejam, a potem nadaję pierożkom trójkątny kształt, z kolei książka podaje niesamowicie skomplikowany sposób składania, który pominę). Każdą gotową samosę przełóż na tacę wyłożoną papierem do pieczenia lub obsypaną mąką. Gdy wszystkie pierożki są gotowe odstaw je bez przykrycia na 30 minut (ciasto nieco wyschnie, ale tak właśnie powinno być).

W rondlu rozgrzej olej do 160-175 stopni (lub po prostu jak na pączki). Smaż samosy z dwóch stron po kilkadziesiąt sekund, aż lekko zarumienią się. Nie wkładaj zbyt wielu na raz, aby nie obniżać zbytnio temperatury tłuszczu. Wyciągaj łyżką cedzakową na ręcznik papierowy. Podawaj gorące lub ciepłe (aby podgrzać samosy, np. na następny dzień, po prostu wrzuć je na rozgrzany olej na kolejne 30 sekund lub owiń je w folię aluminiową i wstaw na 10 minut do piekarnika rozgrzanego do 150 stopni).

I chociaż samosy to w kuchni indyjskiej raczej przekąski lub przystawki (przepis podaje, że 18 sztuk to porcja dla 6 osób :), ja mogę je jeść w dużych ilościach w ramach obiadu czy kolacji.

Idealnie pasują do nich sosy na bazie jogurtu (raita) lub pomidorów (chutney), o nich już jednak innym razem.

Smacznego!

Indyjskie śniadanie bananowe, czyli lassi i koat pitha

Kontynuując mój prywatny tydzień z kuchnią indyjską i jej pokrewnymi dziś zapraszam na śniadanie. Śniadanie w całości bananowe :). Moja obsesja na punkcie bananów powoli robi się przerażająca. Co jest tym ciekawsze, że jeszcze kilka miesięcy temu te owoce znajdowały się na samym dole mojej listy ulubionych produktów.

Dziś będzie o lassi i pitha, czyli o koktajlu jogurtowym i bananach w cieście z mąki ryżowej. Wszystkie przepisy pochodzą z książki Mangoes & curry leaves.

BANANOWE LASSI
4 porcje

2 szklanki jogurtu naturalnego
2 szklanki wody
szczypta soli
cukier do smaku - u mnie 4 łyżki brązowego cukru
2 dojrzałe banany
dodałam odrobinę kardamonu (opcja)
lód

Wszystkie składniki (oprócz lodu) umieść w blenderze i dokładnie zmiksuj. Rozlej do szklanek wypełnionych lodem. Podawaj od razu :).

Lassi to napój bardzo popularny w Indiach, w zasadzie to jogurt zmieszany z wodą i rozmaitymi dodatkami. Zamiast bananów można użyć mango lub innych owoców. Albo zupełnie z nich zrezygnować i dolać do jogurtu nieco (1/2 łyżeczki) wody różanej (to wersja z Katmandu). Ten napój wspaniale orzeźwia. Warto spróbować już teraz, gdy robi się już ciepło.

KOAT PITHA
2-3 porcje

2 dojrzałe banany
1/3 szklanki cukru indyjskiego jaggery (cukier palmowy)
- można zastąpić cukrem trzcinowym lub klonowym - u mnie 60g brązowego cukru
szczypta soli
1/3 szklanki (40g) mąki ryżowej
olej kokosowy lub z orzeszków ziemnych do głębokiego smażenia
- użyłam tego drugiego

Banany rozgnieć widelcem (lekko i niezbyt dokładnie, aby pozostały grudki), dodaj cukier, sól i mąkę ryżową. Wymieszaj za pomocą drewnianej łyżki.

W rondlu o grubym dnie rozgrzej olej (do 160 stopni lub po prostu tak jak na pączki). Przygotuj talerz wyłożony ręcznikiem papierowym i dwie łyżki. Za pomocą jednej łyżki przekładaj masę na olej, smaż z dwóch stron (na złotobrązowy kolor). Drugą (czystą) łyżką wyciągaj gotowe pitha z oleju i przekładaj na przygotowany talerz. Podawaj gorące lub ciepłe.

Te smażone kuleczki to bardzo prosty i szybki sposób na baaardzo słodką przekąskę o mocno bananowym aromacie. W Assamie nazywa się je kaot pitha. Pitha z kolei to dość szerokie określenie wszelkiego rodzaju smażonych przysmaków na bazie mąki ryżowej. Wspaniale pasują do lassi. Stopiony na głębokim tłuszczu cukier nadaje im karmelowej, ciągnącej się struktury.

Smacznego!

Dhal z mleczkiem kokosowym

Będzie egzotycznie i nieco wspominkowo. Jednocześnie zaczynam cały tydzień gotowania z książką Mangoes & curry leaves, z której pochodzą też dzisiejsze przepisy. Będę więc eksperymentować z kuchnią indyjską, nepalską, pakistańską, bangladeską i lankijską. Zaczynam od Sri Lanki, ponieważ to jedyny z wymienionych krajów, w którym byłam. Przyznam też od razu, że Indie to jedno z moich wielkich podróżniczych marzeń. Nie prędko jednak tam zawitam, jako że to ostatnie z możliwych miejsc na ziemi jakie chciałby odwiedzić A. :(

Dziś prezentuje wam Dhal z mleczkiem kokosowym, czyli potrawkę z soczewicy (dhal może być też zupą, sosem lub curry). Najpopularnijszą odmianą soczewicy na Sri Lance jest masur dal, czyli ta o ziarenkach czerwono-pomarańczowych, nazywana u nas po prostu soczewicą czerwoną. Choć inne odmiany tej rośliny także pojawiają się na wyspie, to jednak rzadko kiedy się je przyrządza. W każdym razie takie oto curry z soczewicy jadłam na Sri Lance codziennie (na śniadanie, obiad i kolację) i do tej pory jest to moja ulubiona potrawa z tej części świata. Dziś u mnie z lankijską mizerią i ryżem. Można ją jeść także z chlebem.

DHAL Z MLECZKIEM KOKOSOWYM
2-3 porcje

1 szklanka czerwonej soczewicy
5 szklanek wody
1 łyżka oleju roślinnego
1 łyżka zmiażdżonego czosnku
2 łyżki drobno posiekanej szalotki, dymki lub czerwonej cebuli
6-8 świeżych lub mrożonych liści curry
- użyłam suszonych namoczonych w wodzie
2-3 suszone papryczki chilli
1 łyżeczka mielonych nasion kolendry
1 łyżeczka soli
1 szklanka mleczka kokosowego, świeżego lub z puszki

Soczewicę umieść w małym rondelku i zalej wodą. Doprowadź do wrzenia, a następnie gotuj na małym ogniu przez 20 minut.

W rondlu o grubym dnie rozgrzej olej. Podsmaż cebulę i czosnek (2 minuty), a następnie dodaj liście curry, chilli, kolendrę. Całość wymieszaj i smaż przez kolejne 2 minuty. Wlej mleko kokosowe i dodaj sól, gotuj na małym ogniu przez 5 minut. Na końcu wrzuć soczewicę i podgrzewaj przez kilka minut by smaki połączyły się (jeśli chcesz by dhal był bardziej gęsty pogotuj nieco dłużej).

Podawaj gorący z ryżem lub chlebem.

MIZERIA LANKIJSKA
Sri Lankan village salad
2 porcje

1 średni ogórek sałatkowy
1/3 szklanki szalotki w cienkich półplasterkach - użyłam zwykłej cebuli
1 zielona papryczka chili, drobno posiekana
- pominęłam
1 czerwona papryczka chili, drobno posiekana
1 łyżka + 1/2 łyżeczki soli morskiej
1/2 łyżeczki świeżo zmielonego pieprzu
2 łyżki octu ryżowego lub soku z limonki
2 łyżki mleczka kokosowego, świeżego lub z puszki

Ogórka pokrój w cienkie plasterki (jak na polską mizerię), umieść w durszlaku i posyp łyżką soli. Odstaw na 30 minut, po czym dokładnie opłukaj, lekko wyciśnij i przełóż do miski. Dodaj cebulę, papryczki chilli, sól (ostrożnie!) i pieprz. Wymieszaj. Całość zalej octem lub sokiem z limonki oraz mleczkiem kokosowym. Jeszcze raz delikatnie wymieszaj. Podawaj od razu.

RYŻ PO LANKIJSKU
4-6 porcji

Odmianą ryżu uprawianą na Sri Lance jest samba. Charakteryzuje się ona małymi, złoto-białymi lub czerwono-brązowawymi ziarenkami i jest podobna do indyjskiego ryżu basmati. Jest raczej nie do zdobycia w Polsce :).

Ryż na Sri Lance (zarówno ten biały, jak i czerwony) gotuje się w następujący sposób:


2 szklanki ryżu (użyłam brązowego ryżu jaśminowego) dokładnie opłukaj i osusz. Wyciągnij i wyrzuć przebarwione ziarenka. Umieść w garnku i zalej 3 i 1/4 szklanki wody, doprowadź do wrzenia (bez przykrycia), zamieszaj. Gotuj przez około 2 minuty, po czym szczelnie przykryj i gotuj na bardzo małym ogniu przez 25 minut. Wymieszaj za pomocą drewnianej łyżki, ponownie przykryj, a następnie ściągnij z ognia. Podawaj na gorąco lub ciepło.

Sri Lankę odwiedziliśmy w zeszłym roku (maj 2009) wyjątkowo w trójkę (ja, A. i moja mama :). Był to wyjazd baaaardzo spontaniczny, a skusiły nas niskie oferty w niemieckich biurach podróży. Z uwagi na mamę być może nie zwiedziliśmy wszystkiego, co powinniśmy i nie skorzystaliśmy ze wszystkich atrakcji oferowanych przez wyspę. Były to jednak wesołe i dość ciekawe wakacje. Akurat trafiliśmy na "koniec wojny". Wielokrotnie daliśmy się naciągnąć :). Wypiliśmy dużo herbaty. Jeździliśmy na słoniach. Byliśmy na targu rybnym i w wielu miastach. Kulinarnie zadowolona wróciłam chyba tylko ja :). Cejlon podobał mi się niesamowicie jeśli chodzi o florę, co było dziwne, ponieważ ja raczej do miłośników botaniki nie należę. Trochę mniej podobali mi się miejscowi (oczywiście z wyjątkami). A. nie podobało się prawie nic. Dla mamy z kolei była to najbardziej egzotyczna podróż w życiu. Trochę odpoczęliśmy. Po latach może tam wrócimy, a może nie. Zawsze polecamy do zobaczenia (nieco mniej do odpoczynku i zabawy).

A żeby nie było tak do końca egzotycznie pokażę Wam dziś też Gorce. Polecam skrót zeszłorocznego artykułu z GW: Gorce na śladówkach. I zapraszam. Najlepiej zacząć z mojej Rdzawki :). My próbowaliśmy w niedzielę, niestety nie miałam dostatecznie dobrych butów. Ale Stare Wierchy odwiedzam od dziecka i myślę, że Wy też powinniście (trasa łatwa, spacerowa, pusta! - spokojnie można przyjechać z psem i dziećmi).

Smacznego!

Risotto z jajkiem sadzonym

Ostatnio wariacje na temat risotta to moje ulubione włoskie (lub pseudowłoskie) dania. Dziś najprostsze z najprostszych, czyli risotto z jajkiem sadzonym. Jeśli komuś odpowiada formuła brunchu (czyli luncho-śniadania) to danie wpisuje się w tą ideę znakomicie. Jest bardzo sycące i rewelacyjne w swojej prostocie. Pomysł pochodzi z książki Apples for Jam Tessy Kiros, czyli kopalni szybkich, prostych i cudownych w smaku przepisów. Nie miałam niestety szałwii, użyłam więc świeżego rozmarynu, który zachował się jeszcze od czasów pieczenia Panmarino. Ale tak naprawdę do tego dania pasują wszystkie możliwe zioła :).

RISOTTO Z JAJKIEM SADZONYM
4 porcje

40g masła
3 łyżki oliwy z oliwek

2 małe cebulki (np. dymki), posiekane
250g ryżu do risotto
125ml białego wina
1 litr bulionu warzywnego (delikatny bulion drobiowy też się nada)
40g świeżo startego parmezanu
gałka muszkatołowa, sól
8 świeżych liści szałwii - użyłam rozmarynu
4 jajka

Na patelni lub w rondelku z grubym dnem podgrzej połowę masła z 2 łyżkami oliwy z oliwek. Przysmaż cebulę na złotobrązowy kolor. Dodaj ryż, dokładnie wymieszaj, aby cały pokrył się masłem, smaż przez kilka minut. Wlej wino, a kiedy wyparuje dodaj bulion. Dopraw solą i sporą szczyptą gałki musztakołowej (ja na tym etapie wrzuciłam też rozmaryn). Gotuj na średnim ogniu przez około 15 minut, aż ryż zmięknie i wchłonie niemal cały płyn (jeśli to konieczne dodaj nieco gorącej wody). Zdejmij z ognia, wmieszaj pozostałe masło i parmezan.

Gdy risotto powoli kończy się już gotować rozgrzej pozostałą oliwę na teflonowej patelni i podsmaż listki szałwii (aż będą chrupiące). Wyciągnij je na talerz i na tym samym oleju zrób jajka sadzone (tak jak lubisz).

Risotto przełóż na talerze, na każdym połóż jedno jajko i 2 listki szałwii. Podawaj od razu.

Smacznego!

Black-Bottom Cupcakes

Samotnych posiłków ciąg dalszy. Zaczynamy od królewskiego śniadania :). Uwierzycie, że A. nie lubi babeczek (muffinków ani cupcakes)? A to przecież taki wdzięczny i szybki wypiek. Dziś black-bottom cupcakes, które wyszperałam już dawno na blogu smitten kitchen. Nie przyszło mi do głowy żadne rozsądne tłumaczenie, zostawiam więc nazwę taką jaka jest (a może czarno-denne babeczki?:).

BLACK-BOTTOM CUPCAKES
12 sztuk
David Lebovitz The Great Book of Chocolate

ciasto
1 i 1/2 szklanki (220g) mąki pszennej
1 szklanka (200g) brązowego cukru
- użyłam nieco mniej
5 łyżek kakao
1 łyżeczka sody oczyszczonej
1/4 łyżeczki soli
1 szklanka (225ml) wody
1/3 szklanki (75ml) oleju roślinnego
1 łyżka octu winnego lub jabłkowego
1 łyżeczka ekstraktu z wanilii
nadzienie
225g serka śmietankowego typy Philadelphia (zwykłego lub light)
1/3 szklanki (70g) cukru
1 jajko
55g posiekanej czekolady (gorzkiej lub deserowej)

Piekarnik rozgrzej do 175 stopni. Formę na muffinki posmaruj tłuszczem lub wyłóż papilotkami.

ciasto
Mąkę przesiej do miski, dodaj brązowy cukier, kakao w proszku, sodę i sól. W osobnym naczyniu wymieszaj ze sobą wodę, olej, ocet i wanilię. Zrób zagłębienie na środku suchych składników i wlej mokre, mieszaj do uzyskania gładkiej masy (nie dłużej).
nadzienie
Ser ubij z jakiem i cukrem na gładką masę.

Ciasto rozłóż równomiernie w formie. Na środku każdej babeczki ułóż nadzienie. Piecz przez 25 minut. Studź na kratce.

Te babeczeki są bardzo wilgotne w środku, słodkie, cudowne do porannej kawy. Są niejako moją rozgrzewką przed zrobieniem Black-Bottom Tart, do której też już dość długo się przymierzam. Jak wszystkie tego typu wypieki robi się je szybko, łatwo i przyjemnie. Zostało mi ich jeszcze sporo więc jutro nie będzie żadnych porannych nowości :).

Smacznego!

Makaron z pieczonym kalafiorem

Lubię korzystać z okazji, kiedy mogę ugotować coś tylko dla siebie. Dziś jest właśnie taka okazja (i jutro, i jutro!), ponieważ A. został w Krakowie, a ja wróciłam na wieś. Nie muszę więc sugerować się jego gustami przy planowaniu posiłków. Zazwyczaj wtedy robię makaron lub risotto. Dziś kolej na makaron. I kalafiora, który został w piwnicy po weekendowym pobycie rodziny. Lubię kalafiora :). Lubię orzechy i pieczony czosnek :). A. nie lubi żadnej z tych rzeczy... A przepis jest z Cook's Illustrated (Sept&Oct 2009).

MAKARON Z PIECZONYM KALAFIOREM
4 porcje

2 główki czosnku
6 łyżek + 1 łyżeczka oliwy z oliwek
1 kalafior
450g makaronu (najlepiej krótkiego typu fusilli, campanelle czy orecchiette)
- u mnie dischi volanti
1/4 łyżeczki cukru
1/4 łyżeczki suszonych płatków chili
2-3 łyżki soku z cytryny
1 łyżka posiekanej natki pietruszki
60g tartego Parmezanu
1/4 szklanki posiekanych orzechów włoskich
(prażonych lub nie)

Piekarnik rozgrzej do 230 stopni.

Z każdej główki czosnku odetnij czubek (tak aby było widać ząbki), ściągnij wierzchnie warstwy skórki, skrop 1 łyżeczką oliwy z oliwek. Zawiń w folię aluminiową i włóż do piekarnika na 40 minut. W tym czasie kalafiora obierz z liści i pokrój na 8 kawałków. Umieść w naczyniu żaroodpornym, polej 2 łyżkami oliwy, dopraw 1 łyżeczką soli, 1/4 łyżeczki cukru i pieprzem do smaku (całość delikatnie wymieszaj). Włóż do piekarnika na 20-25 minut - kalafior powinien miejscami zabrązowić się i zmięknąć. Po upieczeniu odstaw go, żeby lekko przestygnął, a następnie pokrój na mniejsze kawałki.

Upieczony czosnek wyciągnij z folii i odstaw do ostygnięcia. Wyciśnij ząbki do małej miseczki i rozgnieć je za pomocą widelca. Dodaj chili i 2 łyżki soku z cytryny. Na końcu powoli wmieszaj pozostałe 4 łyżki oliwy.

Makaron ugotuj al dente w osolonej wodzie. Odcedź pozostawiając sobie 1 szklankę wody z gotowania. Wrzuć z powrotem do garnka, dodaj kalafiora, pastę czosnkową, 1/4 szklanki odłożonej wody, natkę pietruszki i połowę parmezanu. Podgrzewaj na małym ogniu, aż całość będzie gorąca, w miarę potrzeby dodając wody, soku z cytryny lub przypraw.

Makaron podawaj od razu posypany orzechami włoskimi (ja swoich nie prażyłam) i pozostałym parmezanem.

Ten makaron można przyrządzić także z pieczonymi brokułami (pieką się krócej: 10-15 minut), świeżą bazylią i prażonymi migdałami lub z pieczonymi grzybami (należy mieszać od czasu do czasu podczas pieczenia) z rozmarynem i prażonymi orzeszkami piniowymi.

Smacznego!

Po prostu naleśniki, czyli leniwa niedziela

A. wstał dziś nieco później niż reszta z nas, zmęczony lekko nocnym przebywaniem ze szwagrem. Nie było już chleba :). Zrobiliśmy więc naleśniki według Tessy Kiros. Rzadko gotujemy razem, a jeszcze rzadziej gotujemy, gdy jest u nas cała rodzina. Ale dziś wyszło to jakoś tak radośnie i całkiem przyjemnie. Ja zrobiłam ciasto, A. smażył (kazał mi Wam napisać, że ja smażyć nie umiem: no nie umiem...). Ja jadłam drugie śniadanie, on pierwsze, a potem poszliśmy odśnieżać (a jedno z nas pomęczyć w śniegu psa, który teraz śpi, jak zabity). Nie wiem jeszcze jak spędzimy resztę niedzieli, zapewne tak jak zwykle, czyli nudząc się okrutnie odpoczywaniem i czekaniem, aż wszyscy sobie już stąd pojadą :). A potem będziemy sprzątać, bo jutro też wracamy do Krakowa. I będę robić sernik! Znowu :).

NALEŚNIKI
8-10 sztuk

2 jajka
1/2 łyżeczki ekstraktu z wanilii
1 łyżka cukru
100g mąki pszennej
1 łyżeczka proszku do pieczenia
250ml mleka
olej lub masło do smażenia
dodatkowo i opcjonalnie: bita śmietana, cukier cynamonowy (3 łyżeczki cukru+1 łyżeczka cynamonu), syrop klonowy, cząstki cytryny lub kawałki owoców, dżem, serek waniliowy

Jajka ubij z cukrem i ekstraktem waniliowym. Dodaj mąkę z proszkiem do pieczenia oraz mleko. Całość dokładnie zmiksuj, przykryj i odstaw w temperaturze pokojowej na minimum 30 minut.
Naleśniki smaż z dwóch stron na dobrze rozgrzanej patelni, lekko posmarowanej tłuszczem.

Podawaj z czym lubisz. Ja jadłam z bitą śmietaną, cukrem cynamonowym i syropem klonowym. A. z serkiem waniliowym. Przy okazji tego niedzielnego śniadania skorzystaliśmy też z pomocy naszego osobistego młynka do odpadków organicznych :). Takie oto wspólne, proste, niedzielne śniadanie. Te naleśniki są nieco inne: jak dla mnie to opcja pośrednia pomiędzy cienkimi polskimi plackami, a amerykańskimi pankejkami, są bardzo puszyste. Bardzo mi też smakują.

Poza tym od kilku dni pada śnieg i nie zapowiada się na zmiany. Dziś śnieży nieprzerwanie od wielu godzin. Nasz wyrośnięty już nieco szczeniaczek lubi tylko świeży śnieg (także jeść, a więc sprawdza się doskonale również jako odśnieżarka), skorzystaliśmy więc i po śniadaniu wyjątkowo pobyliśmy razem na zewnątrz.

Smacznego i miłej niedzieli życzę!

Panmarino - WP #66

Już przez jakiś czas nie piekłam w Weekendowej Piekarni, ponieważ moje chleby kapryśne były ostatnio i przestały lubić piekarnik (albo piekarnik przestał lubić je). Kiedy zobaczyłam jednak propozycję Ani na ten tydzień nie mogłam sobie odmówić, zwłaszcza, że w lodówce czekało ciasto na crossainty robione także według przepisu Daniela Leadera, uznałam więc to za znak :). Ponieważ do tego wypieku nie trzeba używać mąki chlebowej, postanowiłam przy okazji zrobić porządek w szufladach i wykorzystać resztki wielu mąk, jakie tam znalazłam (głównie typy: 450 i 550). Wracam więc do Was w tej 66 już edycji.

Chlebek wyrabiał się bardzo przyjemnie i pięknie rósł. Piekłam z połowy porcji. Jest bardzo lekki i aromatyczny, ma ciekawą skórkę. Idealnie pasuje do wszelkiego rodzaju sałat, zup, serów czy dań z grilla. Jest kwintesencją moich wyobrażeń o włoskim pieczywie. W oryginale to wypiek z Toskanii, a jego autorem jest Sandro Bernini, piekarz z małego miasteczka Donnini. Nigdy nie byłam w Toskanii, a tego typu jedzenie pokazuje mi, jak wiele straciłam.

PANMARINO
Włoski chleb z rozmarynem
2 bochenki

zaczyn
65g wody o temperaturze pokojowej
2g (1/2 łyżeczki) suszonych drożdży
100g mąki pszennej
ciasto właściwe
zaczyn z dnia poprzedniego
300g wody o temperaturze pokojowej
5g (1 łyżeczka) suszonych drożdży
500g mąki pszennej
65g oliwy z oliwek
10g świeżego rozmarynu, grubo posiekanego
15g (2 i 1/4 łyżeczki) soli

zaczyn
Składniki dokładnie wymieszaj, szczelnie przykryj i odstaw na 1 godzinę w temperaturze pokojowej, po czym przełóż do lodówki na 8-16 godzin.

ciasto właściwe
Wyciągnij zaczyn z lodówki i przełóż do miski, dodaj wodę, a następnie pozostałe składniki. Wyrabiaj przez około 13-15 minut, aż ciasto będzie gładkie i elastyczne. /Jeśli masz Kitchen Aida wyrabiaj na średniej prędkości (4) przez 10-12 minut/. Gotowe ciasto włóż do naoliwionej miski i i odstaw na 1,5 - 2 godzin (szczelnie przykryte), aż ciasto podwoi objętość.

Wyrośnięte ciasto podziel na 2 równe części, uformuj podłużne bochenki (jak bagietki) o długości 25-30 cm, przełóż je na oprószony mąką papier do pieczenia, pozostawiając między bochenkami około 8 cm odstępu. Przykryj folią spożywczą i odstaw na 45-60 minut, aż podwoją objętość.

W tym czasie rozgrzej piekarnik do 200 stopni. Wyrośnięte chlebki można piec na blasze lub kamieniu (wtedy przekładamy bochenki na kamień razem z papierem do pieczenia, na którym wyrastały). Czas pieczenia to 30-40 minut. Upieczone chlebki powinny być ciemno-karmelowe :).

Gotowe panmarino studź na kratce przez minimum 1 godzinę.

Można też ciasto wykorzystać do zrobienia Grissini rosmarino, czyli rozmarynowych włoskich paluszków. W tym celu przygotuj sobie miseczkę z wodą i osobną z grubą solą oraz pędzelek. Wyrośnięte ciasto rozpłaszcz w formę kwadratu o grubości 2-3cm. Przykryj i odstaw na 10 minut. Tnij na paseczki, a następnie każdy rozciągnij na długość blachy i ułóż na blasze przykrytej papierem do pieczenia (pamiętając by zostawić 1-2cm odstępy między nimi). Posmaruj wierzch wodą i posyp solą. Piecz w temperaturze 170 stopni przez 15-20 minut. Ostudź na kratce.

Smacznego!

Croissanty na zakwasie oraz francuskie bułeczki z czekoladą

A dziś coś nietypowego i nieco czasochłonnego, choć nie tak trudnego, jak zapewne myślicie. Fakt: ciasto przygotować trzeba wcześniej (moje przez brak czasu czekało na pieczenie aż 30 godzin), ale robi się je łatwo i przyjemnie. A później wstaje się wcześnie rano, formuje rogaliki, bułeczki i pyszne śniadanie gotowe. Przepis na te nieco inne croissanty pochodzi z książki Daniela Leadera Local Breads. Podobno dodatek zakwasu sprawia, że bułeczki utrzymują świeżość nieco dłużej - podobno, ponieważ u nas znikły bardzo szybko :). Na pewno smakują wspaniale, według A. to najlepsze croissanty jakie jadł z życiu, a przecież byliśmy już razem w Paryżu, a i croissantów zjedliśmy wiele wszędzie tam, gdzie tylko się pojawiliśmy :). Polecam!

CROISSANTY NA ZAKWASIE
Croissants sur levain liquide
24 sztuki

zaczyn
20g zakwasu - Daniel Leader podaje dość płynny pszenno-żytni zakwas, ja jednak używam żytniego, robionego wg. Hamelmana (
instrukcja Liski) i też jest dobrze
70g wody o temperaturze pokojowej
55g mąki pszennej typ 550
ciasto
100g zaczynu z dnia poprzedniego
300g mleka o temperaturze pokojowej
15g (1 łyżka) suszonych drożdży
500g-550g mąki pszennej
- używam tortowej
60g miękkiego masła
15g (1 łyżka) cukru
10g (1 i 1/2 łyżeczki) soli morskiej
200g zimnego masła
dodatkowo: 1 jajko, 1 łyżka śmietany, 1 łyżeczka cukru do posmarowania

zaczyn
W małej misce wymieszaj zakwas z wodą, dodaj mąkę, wymieszaj. Przykryj szczelnie folią spożywczą i odstaw na 8-12 godzin w temperaturze pokojowej. Zaczynu powstanie nieco więcej niż wymaga ciasto.

ciasto
Gotowy zaczyn wymieszaj. Do dużej miski wlej mleko, dodaj do niego zaczyn, drożdże, 500g mąki, 60g miękkiego masła, cukier oraz sól. Całość wymieszaj, przełóż na oprószony mąką blat i wyrabiaj przez 3-4 minuty, aż ciasto będzie gładkie (musiałam dodać nieco więcej mąki, ponieważ ciasto bardzo kleiło się do rąk). Przełóż ciasto do wysmarowanej olejem miski, szczelnie przykryj i wstaw do lodówki na 1-2 godzin (nieco urośnie). W tym samym czasie wyciągnij 200g masła z lodówki, aby lekko zmiękło, a następnie uformuj je w płaski prostokąt (np. pomiędzy arkuszami papieru do pieczenia).

Ciasto wyciągnij z lodówki, przełóż na oprószony mąką blat i rozwałkuj w prostokąt o bokach 13x25cm, na środku połóż masło (pozostawiając nieprzykryte brzegi). Ciasto złóż na pół i rozwałkuj w prostokąt o bokach 25x35cm (podsypując mąką jeśli to konieczne). Złóż na 3 części (jak zygzak/litera Z) wzdłuż węższej strony. Całość przełóż na papier do pieczenia, owiń folią spożywczą lub aluminiową i wstaw do lodówki na 1-3 godzin. Po tym czasie ponownie rozwałkuj w prostokąt o boku 25x35cm i złóż tak jak poprzednio, po czym od razu całość powtórz raz jeszcze. Tak przygotowane ciasto ponownie przełóż na papier do pieczenia, owiń folią i wstaw do lodówki na 12-24 godzin.

Dwie blachy wyłóż papierem do pieczenia. Ciasto wyciągnij z lodówki i rozwałkuj w prostokąt o boku 35x60cm. Złóż na pół, żeby oznaczyć środek, rozłóż i przetnij wzdłuż powstałej linii. Przetnij też oba paski co 10 cm (wedle dłuższego boku) - w tej sposób otrzymasz 12 prostokątów. Każdy prostokąt przetnij po przekątnej - powstaną 24 trójkąty.

Każdy trójkąt zwiń poczynając od podstawy, a rulonom nadaj kształt rogalików (podkówek). Przełóż na blachę i odstaw na 1-1,5 godziny (bez przykrycia, temperatura pokojowa).

Piekarnik rozgrzej do 175 stopni.

Jajko roztrzep ze śmietaną i cukrem. Miksturą dokładnie posmaruj każdego croissanta. Piecz przez 15-18 minut na środkowym poziomie piekarnika, aż rogaliki ładnie wyrosną i zarumienią się (u mnie trwało to nieco dłużej: jeśli wyrosły, ale nie nabierają koloru, przełóż je o poziom wyżej w połowie pieczenia).

Upieczone przełóż na kratkę do ostudzenia. Podawaj jeszcze ciepłe. Croissanty można także zamrozić, zarówno przed, jak i po pieczeniu.

Ja ciasto dzielę na dwie części i croissanty formuję jedynie z połowy. Z drugiej części piekę bułeczki z czekoladą. O tym jak je zrobić poniżej :)

FRANCUSKIE BUŁECZKI Z CZEKOLADĄ
Croissants sur levain liquide au chocolat
18 sztuk

zaczyn i ciasto jak przy croissantach na zakwasie
tak samo jajko, śmietana i cukier do posmarowania
dodatkowo: do 250g ulubionej czekolady (mlecznej, gorzkiej, deserowej...)

Czekoladę pokrój na podłużne kawałki (nie musi być bardzo dokładnie, mogą być połamane).

Ciasto na croissanty rozwałkuj w prostokąt o bokach 24x60cm. Przekrój w trzy pasy o bokach 8x60cm, a następnie na prostokąty 8x10cm - w ten sposób otrzymasz 18 prostokątów. Na każdym z nich układaj czekoladę: 1 cm od krótszego boku 7g czekolady, zwiń tak aby ciasto przykryło nadzienie, nałóż kolejną 7g porcję czekolady i zwijaj dalej. Przełóż na blachy do pieczenia, posmaruj miksturą z jajka i piecz tak jak croissanty.

Smacznego!

Kremówka/Napoleonka

Oczywiście można by długo dyskutować czy ciasto z kremem budyniowym to kremówka, czy napoleonka. Na południu Polski to będzie zawsze kremówka i my także ją tak nazywamy. Muszę się przy okazji przyznać, że nie jest to moje ulubione ciasto, za to A. przepada za kremówką niesamowicie, ekperymentowałam więc na tym wypieku wyjątkowo długo i głównie dla niego (końcowy efekt pochwalił i polecił nic nie zmieniać poza ilością cukru).

I tak: o ile ciasto nie stanowiło większego problemu (jest rewelacyjne i mogłabym je jeść solo cały czas) to miałam problem z nadzieniem. Większość przepisów dostępnych na blogach i stronach kucharskich podaje 0,5 litra mleka i 5 żółtek (lub nawet całych jajek!). Z kolei w żadnej mojej polskiej książce nie znalazłam przepisu, a ten przysłany mi przez Usagi (dzięki!:) niewiele różnił się od wszystkich innych, które już znałam. Próbowałam, ale to nie było to. Ja chciałam kremu dużo! A podwojenie ilości składników i użycie 10 jajek jakoś mnie nie przekonywało. Zdecydowałam się więc na nadzienie z przepisu na
napoleonki Liski i był to strzał w dziesiątkę. To kremówka jaką znamy, południowa, z gęstym, ale niezbyt jajecznym budyniem. Przepis na ciasto pochodzi z kolei z Nowej Kuchni Polskiej, ale można go znaleźć także tu.

KREMÓWKA
forma 35x22 lub podobna

ciasto maślane
300g masła
100g mąki
ciasto kluskowe
200g mąki
1 małe jajko
1/2 łyżki octu (6-10%) - polski spirytusowy lub z białego wina
woda
(3-5 łyżek)
krem budyniowy
1 litr mleka
1 szklanka mąki
5 żółtek
1 i 1/2 szklanki cukru
- 185-225g wystarczy
cukier waniliowy - najlepiej z prawdziwą wanilią
dodatkowo: cukier puder do posypania

ciasto maślane
Mąkę przesiej na stolnicę, dodaj masło i posiekaj wszystko na jednolitą masę.
ciasto kluskowe
Zagnieć ciasto z podanych składników, dodając tyle wody, aby miało konsystencję ciasta pierogowego (po prostu by było gładkie i elastyczne). Wyrób starannie, aby nie było grudek i rozwałkuj na kształt koła. Środek ciasta powinien być nieco grubszy.

Z ciasta maślanego uformuj prostokąt, ułóż go pośrodku rozwałkowanego ciasta kluskowego. Złóż boki ciasta kluskowego ponad ciastem maślanym, formując kopertę. Delikatnie rozwałkuj. Rozwałkowane ciasto złóż na 3 części, zawiń w czystą ściereczkę i włóż do lodówki. Po 15-20 minutach rozwałkuj ciasto jeszcze raz, ponownie złóż na trzy części, zawiń w ściereczkę i włóż do lodówki. Te czynności powtórz jeszcze dwa razy, wkładając za każdym razem ciasto na 15-20 minut do lodówki. Za ostatnim razem rozwałkuj ciasto dość cienko (2x nieco ponad wielkość Twojej formy - ciasto nieco skurczy się podczas pieczenia!), ułóż je na dużej blasze i wstaw do mocno nagrzanego piekarnika. Piecz 12-15 minut w temperaturze 250 stopni, a następnie wyjmij, ostudź, następnie podziel na 2 równe części. Jedną z nich przełóż na spód formy.

krem budyniowy
2 szklanki zimnego mleka rozmieszaj z mąką i żółtkami. Pozostałe mleko zagotuj z cukrem i cukrem waniliowym. Do wrzącego mleka wlej to zimne z mąką. Mieszając ugotuj budyń. Przestudź i jeszcze lekko ciepły wylej na upieczony spód. Drugi kawałek ciasta pokrój na prostokąty tak duże, jakie chcesz mieć ciastka (nożem do pizzy lub chleba). Ułóż je na kremie (dzięki temu łatwo pokroisz potem kremówkę na porcje). Kremówkę włóż do lodówki na minimum kilkanaście minut (wcześniej szczelnie ją przykryj, aby nie wchłonęła lodówkowych zapachów), a przed podaniem oprósz cukrem pudrem.

Kilka uwag. Ciasto robiłam zarówno z octem spirytusowym, jak i z białego wina. Nie ma żadnej różnicy. W tym drugim przypadku jednak, aż do momentu upieczenia wyczuwalny jest mocny aromat octu, który w piekarniku znika, może być jednak niepokojący. Nie przejmujcie się tym. Jeśli zaś chodzi o budyń musicie znaleźć właściwe dla siebie proporcje cukru. Według mnie 185g wystarczy, A. woli jednak 225g. Zależy to od Was, nie należy jednak przesadzić :). Przy mniejszej ilości cukru budyń, gdy jest jeszcze ciepły może zachowywać lekki posmak mąki, ale to także mija, gdy masa już zastygnie w lodówce, niech Was więc to nie zniechęci.

Smacznego!

Grejpfrut i granat w galaretce z białej herbaty

... oraz o tym jak wypestkować granat bez konieczności późniejszego malowania ścian w kuchni i mycia rąk papierem ściernym :).

Dziś u mnie bardzo lekki deser. Dla odmiany :). Przepis pochodzi z bloga Tartelette i od razu mnie zachwycił. To doskonały początek wiosennego detoxu. Pobudza wspaniale i w ciekawy sposób zastępuje kolejną filiżankę kawy w ciągu dnia.

GREJPFRUT I GRANAT W GALARETCE Z BIAŁEJ HERBATY
4 porcje

2 łyżeczki żelatyny w proszku
- podwoiłam
2 łyżki zimnej wody - podwoiłam
1 torebka białej herbaty lub 1 łyżka liści - podwoiłam
1 szklanka wrzącej wody
- podwoiłam
2 łyżki cukru (więcej lub mniej, w zależności jak słodką herbatę lubisz)
2 czerwone grejpfruty, obrane, bez błon, w kawałkach
2 białe grejpfruty, obrane, bez błon, w kawałkach
1 granat, wypestkowany

W małej miseczce rozsyp żelatynę nad zimną wodą i ostaw na kilka minut, aż żelatyna napęcznieje. Herbatę zaparz (2-3 minuty), dodaj cukier i żelatynę, dokładnie wymieszaj. Odstaw do ostygnięcia.

Grejpfruty i pestki granatu rozłóż równomiernie w 4 małych szklankach, zalej galaretką. Ostaw do zastygnięcia w lodówce na 2-3 godziny.

Kilka słów o tym, jak bezszkodowo wypestkować granat
1. Odetnij koronę.
2. Natnij granat w kilku miejscach, uważając przy tym by nie przeciąć go całkowicie.
3. Mocz owoc w zimnej wodzie przez 5-10 minut (odciętym kawałkiem w dół).
4. Połam granat wzdłuż nacięć i usuń pestki z błon. Pestki opadną na dno naczynia.
5. Wyciągnij kawałki błon i skórki z miski.
6. Przełóż pestki na durszlak i pozostaw do ocieknięcia.

Tak otrzymany czysty produkt używamy, jak chcemy: w sałatkach, sałatkach owocowych, sokach, deserach, lodach lub solo.

Smacznego!

Watruszki z serem

Ostatnio próbowałam przeglądnąć cały folder 'przepisy do wypróbowania', który mam w Ulubionych :). Nie udało się, ponieważ jest to 597 stron i codziennie dodają się nowe. Z początku listy wybrałam sobie i zapisałam na pulpicie 12 potraw, które chciałabym zrobić w pierwszej kolejności. Wśród nich były właśnie watruszki z serem z bloga Arabeska. Przepis troszeczkę skróciłam, ponieważ 4-godzinne wyrastanie jest ponad moje poranne siły, ale mam nadzieję, że drożdżówki nic na tym nie straciły. Smakują bardzo fajnie, nieco inaczej niż dostępne w polskich piekarniach kołacze z serem - tutaj nadzienie jest bardziej puszyste i delikatne. Warto spróbować dla odmiany.

WATRUSZKI Z SEREM
15 sztuk

ciasto
400g mąki
200ml mleka
3 żółtka
- użyłam tylko dwóch
70g stopionego masła
60 g cukru
20g świeżych drożdży
sól
masa serowa
300g świeżego twarogu - u mnie już zmielony
2 jajka
30g cukru
2 łyżki masła
1/4 drobno posiekanej laski wanilii lub cukier waniliowy - dodałam 3 łyżeczki cukru z prawdziwą wanilią
dodatkowo: roztrzepane jajko, białko lub mleko do posmarowania

Mąkę przesiej do miski. Drożdże rozpuść w letnim mleku, wymieszaj z 1 łyżeczką cukru i 1/3 przesianej mąki, odstaw w ciepłe miejsce na 2 godziny (poszłam na łatwiznę: rozpuściłam drożdże w ciepłym mleku, ostawiłam na 15 minut, mąki nie dodawałam).

Żółtka utrzyj z resztą cukru na jasną, puszystą masę. Połącz z wyrośniętym zaczynem (u mnie mleko z drożdżami), dodaj resztę mąki (u mnie cała mąka), masło i sól, dokładnie wyrób. Przykryj i odstaw do wyrośnięcia na 1,5-2 godziny.

Twaróg zmiel (lub użyj zmielonego). Żółtka utrzyj z cukrem, masłem i wanilią na puszystą masę, dodaj ser. Białka ubij na sztywną pianę i wymieszaj z masą serową.

Wyrośnięte ciasto podziel na równe porcje (w zależności od wielkości to 12-15 sztuk). Z każdej z nich uformuj kulkę, lekko spłaszcz w dłoniach , w środku zrób spore wgłębienie, ułóż na blasze wyłożonej pergaminem, posmaruj jajkiem (lub białkiem/mlekiem) i napełnij masą serową. Odstaw na czas nagrzewania się piekarnika.

Piekarnik rozgrzej do 220 stopni. Piecz przez około 15 minut, aż ciasto zarumieni się, a ser zetnie się całkowicie.

Niestety mój wiekowy i nieco już zużyty piekanik ostatnio oszukuje (tzn. rozgrzewa się zbyt mocno). I tak wiele wypieków jest u mnie za bardzo przypieczona :). Doskonale sprawdza się za to przy chlebie. Bułeczki też wyszły pyszne (temperaturę ustawiłam zachowawczo na niższą), choć nieco zbyt zarumienione.

Smacznego!

Pieczone bułeczki z dżemem

Te bułeczki, które robiło już wiele z was, zaznaczyłam sobie od razu, gdy tylko pojawiły się na blogi fiordizucci. Niestety Liska mnie ubiegła :). I tak oto krążą one po wielu domach i blogach. Od dawna są i u mnie. To jedne z moich ulubionych bułeczek. Chrupiące, słodkie, z dżemem. Czego więcej potrzeba rano?

BUŁECZKI Z DŻEMEM
18 sztuk

500g mąki pszennej
200ml mleka
100g cukru
50g masła
1 jajko
szczypta soli
7g suszonych drożdży
dodatkowo: dżem do nadziewania, cukier puder

Jajka ubij z cukrem do momentu uzyskania kremowej konsystencji. Mleko podgrzej (nie doprowadzając jednak do wrzenia), wmieszaj masło. Mąkę przesiej do miski, dodaj drożdże i sól. Wlej masę jajeczną, dokładnie wymieszaj. Stopniowo dodawaj mleko, cały czas mieszając. Ciasto przełóż na blat i wyrabiaj, aż będzie gładkie. Przełóż z powrotem do miski, przykryj ściereczką i odstaw do wyrośnięcia na 2 godziny.

Wyrośnięte ciasto podziel na 18 części. Uformuj małe kulki i spłaszcz je w dłoniach. Na placki ciasta nałóż ulubiony dżem (nie powinien być zbyt płynny), dokładnie zlep brzegi i ponownie nadaj bułeczkom kulisty kształt. Ułóż zlepieniem w dół na blasze wyłożonej papierem do pieczenia. Ostaw do wyrośnięcia na 30 minut.

Piekarnik nagrzej do 190 stopni.

Wyrośnięte bułeczki posmaruj mlekiem i piecz przez 20 minut. Ostudź i posyp cukrem pudrem.

Smacznego!

Sernikobrownie

Każdy robi sernikobrownie, robię i ja. Nieco inne niż większość ciast czekoladowych w moim wydaniu, ponieważ użyłam czekolady mlecznej zamiast gorzkiej - akurat na taką miałam ochotę. Oczywiście odmian tego amerykańskiego wypieku jest tak wiele, że spokojnie można spędzić wiele dni i godzin na próbowaniu jego wariacji: z owocami, z białą czekoladą, orzechami, bakaliami, co tylko zapragniecie. Tyle samo znajdziecie też przepisów :). Ja skorzystałam z tego podanego na blogu Davida Lebovitza.

SERNIKOBROWNIE
forma kwadratowa 23cm

brownie
85g masła, pokrojonego na kawałki
115g gorzkiej lub półsłodkiej czekolady, w kawałkach - użyłam mlecznej (32%) 130g
130g cukru
- czekolada była słodka więc u mnie tylko 40g
2 jajka
70g mąki
1 łyżka kakao
1/8 łyżeczki soli
1 łyżeczka ekstraktu z wanilii
80g posiekanej czekolady - u mnie gorzka dla kontrastu

sernik
200g serka śmietankowego typy Philadelphia
1 żółtko
75g cukru - dodałam 50g
1/8 łyżeczki ekstraktu z wanilii

Formę wyłóż folią aluminiową, papierem do pieczenia lub dokładnie posmaruj masłem. Piekarnik rozgrzej do 180 stopni.

brownie
W rondelku roztop masło i czekoladę (115g), mieszając aż uzyskasz gładką masę. Zdejmij z ognia i dodaj cukier, a następnie jajka (całość wymieszaj mikserem). Dodaj mąkę, kakao, sól, ekstrakt z wanilii i posiekaną czekoladę (80g). Całość dokładnie wymieszaj łyżką. Przygotowane brownie równomiernie rozprowadź w formie do pieczenia.

sernik
Ser ubij z cukrem, jajkiem i ekstraktem z wanilii na gładką masę. Rozłóż w 8 porcjach na brownie, a następnie trzonkiem łyżki lub gumową łopatką wykonaj na całym cieście spiralne lub wirujące ruchy, aby ciasto nieco się zmieszało (i uzyskało marmurkowy wygląd).

Piecz przez 35 minut lub do momentu, aż środek ciasta się zetnie (35 minut to według mnie za długo; 25-30 minut). Gotowe ciasto ostudź, a następnie wyciągnij z formy i pokrój na kwadraty.

Sernikobrownie to ciasto dziecinnie proste do wykonania i przy odrobinie wprawy jego przygotowanie nie zajmuje więcej niż 10 minut (plus czas pieczenia). Doskonale i szybko zastąpiło więc u mnie inny (nieudany) wypiek, czyli wczorajszą kremówkę, nad którą niestety muszę jeszcze popracować (a to już czas liczony w godzinach, czyli poczekam do następnej niedzieli).

Smacznego!
Blog Widget by LinkWithin