Buda Pest

W ramach pożegnania z wakacjami roku 2009 pojechaliśmy na 4 dni do Budapesztu (właściwie to na 3 i pół, ponieważ sam dojazd trochę trwał). Miasto zwiedzaliśmy oczywiście spacerem, a że wybraliśmy hotel nieco z dala od centrum to w dalszym ciągu jesteśmy trochę zmęczeni. Zobaczyliśmy co mieliśmy zobaczyć, choć na pewno nie wszystko. Zupełnie nie odpoczeliśmy. Ale podobało nam się bardzo. Weekendowe wyjazdy to już przecież nasz stały sposób spędzania czasu.

W Budapeszcie akurat natrafiliśmy na dzień św. Stefana oraz na Folk Festival, co dało możliwość żywienia się na różnego rodzaju straganach ulicznych, oferujących chyba wszystko: lagosy, langalle, precle, ciasta miodowe, strudle, suszone owoce, rozmaite gulasze i potrawy z grilla oraz... wino :) Dużo rzeczy spróbowaliśmy, resztę spróbujemy w przyszłości. W mieście było bardzo ciepło, ale przyjemnie spaceruje się i je jednocześnie. Lubię takie uliczne jedzenie. Wino uliczne też lubię.


Ażeby mieć o czym napisać później odwiedziliśmy też Centralną Halę Targową (Nagycsarnok), gdzie jadłam najlepsze chyba strudle po bardzo rozsądnej cenie 175 HUFów za sztukę. W niedalekiej przyszłości mam w planach zrobić je samodzielnie. Najbardziej podobały mi się bakłażany, chyba nigdy nie widziałam w Polsce bakłażanów w tak pięknym kolorze, ani w tak dużej ilości. Znaleźliśmy tam też akcent polski, czyli plakat Smaki Pohala firmy Kabanos :)

Poza tym raczej omijalismy węgierską kuchnię i stołowaliśmy się bardziej w stylu włoskim. Chociaż oczywiście uparłam się, żeby iść na naleśniki (a właściwie naleśnika sztuk jeden) do Gundla. Dawno, dawno temu próbowałam je robić w domu i nie znając smaku oryginału stwierdziłam, że mi nie wyszły: głupio myślałam, że farsz powinien być bardziej płynny. Nie powinien. Ale orzechy z pomarańczą to raczej nie mój smak. Zjedliśmy tam też oczywiście strudla, wypiliśmy dwie kawy i wydalismy 100 złotych. Było warto, ale tylko ten jeden raz. Osobiście uważam, że tak drogie jedzenie powinno zwalać z nóg. Desery były bardzo dobre, ale zwalać nie zwalały.

Najbardziej u Gundla podobała mi sie porcelana Zsolnay. Chciałam kupić sobie taki śliczny talerzyk, ale w niedzielę sklep firmowy był zamknięty, a następnego dnia już wracaliśmy do domu. Jest więc powód, żeby tam wrócić. I obiecuję, że następnym razem zjem gulasz ;)

4 komentarze:

kasiaaaa24 pisze...

Bardzo kulinarna podróż :) Budapeszt jest piękny. Zazdroszczę tej wizyty :)

macierzanka pisze...

No proszę! Ja w tym roku spędziłam 2 tygodnie na Węgrzech i zawzięcie wszędzie testowałam miejscową kuchnię i wina:)
Sama czasem robię coś z węgierska, a naleśniki a la Gundel mam nawet na stronie - przyznam, że to naleśnikowa waga ciężka. Za tydzień zapraszam znajomych na gulasz węgierski (i winko z węgierskiej winnicy) i oczywiście wszystkich ciekawych na moją stronę zapraszam też - jak tylko ugotuję i wstawię na stronce :)

Liska pisze...

Moje marzenie. Jak pięknie móc przeczytać i zobaczyć to z pierwszej ręki :)

Iv pisze...

A natkneliśmy się w Budapeszcie na sklep LISKA :) Niestety nie miałam aparatu, a potem już nie znalazłam tej uliczki...

Blog Widget by LinkWithin